Dawno, dawno temu, a może nawet dawniej, gdy ludzie zamieszkiwali niewielkie grody, wszystko, czego potrzebowali do życia odnajdowali, przemierzając prastarą knieję, w konarach drzew, szumiących liściach i czystych jak kryształ potokach. Jak to możliwe, że potrzebowali tak niewiele? Mieszkali bowiem w chatach po sam dach drewnianych, za łóżka służył im miękki mech, ciepła dostarczał ogień, a pożywienia las. Owoce leśne, korzonki roślin, płatki kwiatów – ach, jak one smakowały!
Żyli wtedy bracia trzej – Lech, Czech i Rus. Kompani z nich byli niezwykli – odważni i mądrzy. Łączyła ich prawdziwa braterska przyjaźń, której nigdy NIKT i NIC nie miało zerwać. |
|
Czas płynął szybko, bracia dorośli i zgodnie ze starym zwyczajem wyruszyli w drogę, aby znaleźć miejsce, w którym zbudują swoje własne osady. Podróż ta mogła być bardzo niebezpieczna, bardzo długa i bardzo daleka. Przyrzekli jednak sobie, że zrobią wszystko, co w ich braterskiej mocy, żeby za parę lat spotkać się przy ognisku i opowiedzieć, jak im się wiodło. |
Tak minęło czasu mało-wiele. Każdy z braci znalazł swój kawałek ziemi, gdzie gród założył. Tam, gdzie postanowił osiąść Lech – jak okiem sięgnąć wsie pobudowane, na polach kwitną zboża, a ludzie szczęśliwi i bezpieczni. Lech, patrząc na to wszystko, uśmiechał się do siebie, w dumę przystrajał i łapał pod boki – a czynił tak w chwilach największego szczęścia. Tak też było owego dnia, gdy spacerując nad rzeką i odganiając się od komarów, oczu od grodu oderwać nie mógł. Trwało to jednak bardzo krótko, bo już po chwili ręce mu opadły, twarz posmutniała i nawet jedna łza zakręciła się w oku. Zaczął rozmyślać o swoich braciach – Czechu i Rusie. Czy im też się poszczęściło? Czy żyją w dostatku? Jak wyglądają, jakie plany i marzenia mają? Przypomniał sobie o obietnicy, którą złożyli sobie, zanim w różne świata strony się rozeszli. Zatroskany o ich los, postanowił odszukać braci.
Zebrał więc swoich wojów najdzielniejszych i najwierniejszych i rozkazał do wyprawy się szykować. Słońce było ich przewodnikiem w dzień, a najjaśniejsza gwiazda w nocy. Gdy dotarli po dniach kilku tam, gdzie Cybina i Warta się spotykają, rozbili obóz, by odpocząć i zjeść solidną kolację. Wieczór zupełnie nie zapowiadał, jak wyjątkowa będzie to noc. Kiedy wszyscy wojowie ułożyli się do snu i dogasały ostatnie ogniska, nagle ze wschodu i z południa dały się słyszeć dźwięki rogów i tętent koni. Czyżby to nieprzyjaciele chcieli najechać na ziemie Polan? Lech już nieraz musiał wykazać się męstwem i pomysłowością, by od wrogów lud swój ocalić. Wojownik był z niego niezwykły, co w obliczu trudności wykazywał rozwagę i spokój. Tak było i tym razem. Lech najpierw trzy razy pomyślał, a potem wydał rozkaz, by wojowie uformowali szyk wojenny. Tak też zrobili i czekali na sygnał wodza. Gdy tajemniczy przybysze podeszli na odległość dziesięciu koni, a może nawet ośmiu, Lech dał znak, by rozpalić pochodnie i…
Zamiast pognać do walki, zeskoczył z konia i susami pobiegł w stronę nadjeżdżających postaci. Wojowie zaniemówili. Co też ich wódz wyprawia? A Lech z uśmiechem na twarzy rzucił się w objęcia rosłych, ogorzałych od słońca i walk dwóch mężczyzn. |
– Czechu! Rusie! Bracia moi! Poznaję Was! Poznaję!
– Lechu, bracie – odpowiadają przybysze – tyle lat minęło, tyle ciężkich zim za nami. Nareszcie się spotkaliśmy, nareszcie!
I wszyscy rozsiedli się w rozwidleniu Warty i Cybiny. Zapłonęły ogniska, a bracia przez całą noc opowiadali sobie o tym, co im się przytrafiło, jak dzielnie bronili swoich grodów, jak trudna to sprawa rządzić mądrze i sprawiedliwie. A potem, z jeszcze większą dumą, rozprawiali o swoich rodzinach, mądrych żonach, ukochanych dzieciach i wnukach.
Gdy pierwsze promienie porannego brzasku zaczęły przedzierać się przez ciemność nocy, zmęczony wielogodzinnym opowiadaniem Lech wykrzyknął: |
– Bracia moi, tak wielką radość w sercu noszę, że muszę uczynić coś ważnego na pamiątkę naszego spotkania. W miejscu, w którym dziś ucztujemy, wybuduję nowy gród i nazwę go Poznaniem, bo przecież tutaj rozpoznaliśmy się po latach.
– Niech tak się stanie – zawołali wszyscy – Niech żyje Poznań!
– Niech żyją Lech, Czech i Rus i ich braterska przyjaźń! – Zawołali wszyscy wojowie.
Lech dotrzymał słowa. Zbudował gród w miejscu spotkania z braćmi i nazwał go Poznaniem. Bardzo lubił odwiedzać to miejsce, a mieszkańcy nowego grodu zauważyli, że ilekroć tam jest, przechadza się od chaty do chaty, trzymając się pod boki.
Szumi puszcza, wiatr w niej wieje, opowiada dawne dzieje.
Znajdziesz tam niedźwiedzia, lisa, może dojrzysz też urwisa.
Pierwszy się nazywa Lech, właśnie upadł w miękki mech.
Chyba powstać sam nie może. Czy jest ktoś, kto mu pomoże?
Biegną bracia Czech i Rus, sadzą skoki, dają sus.
I ratują swego brata, przyjaciela i kamrata.
Dni beztrosko przemijają, mali bracia dorastają.
Wnet ich twarze zdobią brody, nadszedł czas budować grody.
W świata strony wyruszają, lecz swą przyjaźń pamiętają.
Gdy po latach na polanie brat przed bratem znowu stanie,
Lech z radością im opowie, jaka myśl mu świta w głowie.
Aby uczcić to spotkanie, wzniesie gród zwany Poznaniem!