Zdarzyć się to miało za panowania Mieszka I – władcy, który przyjął chrzest i zbudował w Poznaniu kamienną katedrę.
W samym środku piekła na niebieskiej ryczce siedział Diabeł Wszystkich Diabłów – zmartwiony do granic złych mocy. Odkąd w centrum Poznania stanęła katedra, w jego królestwie nastały trudne czasy. Coraz mniej grzeszników do niego trafiało. Pracować nie było komu, a robota – jak to w piekle bywa – najcięższa z najcięższych. Doszło nawet do tego, że on sam, najgorszy ze wszystkich diabłów, musiał zakasać rękawy, zadbać o ogień, gotować smołę i osobiście poszukiwać nieszczęśników, których udałoby się sprowadzić na złą drogę i wtrącić do piekła.
Tak dłużej być nie może! Diabeł machnął ogonem ze złości i wzniecił dwa pożary. A wiadomo nie od dziś, że diabłom najlepiej się myśli, gdy wokół dzieje się zło. Patrząc więc w ogień piekielny, wpadł na rozwiązanie swoich problemów.
Zwołał na poczekaniu wszystkie polskie diabły: Smółkę, Węglika, Rokitę, Borutę i Widoradzkiego i powiedział:
– Musimy odzyskać nasze wpływy wśród poznaniaków. Najlepiej robiąc coś tak okropnego, że ani chrzest, ani sam biskup im nie pomogą! Na samą myśl o święconej wodzie diabeł wzdrygnął się ze wstrętem, ale kontynuował.
– Brakuje nam grzeszników do pracy. Nie ma kogo w kotłach gotować! Dlatego zrobimy coś, żeby na świecie było tak źle jak dawniej. Ludzie przestaną chodzić do katedry, modlić się i spełniać dobre uczynki. Fuj! – wzdrygnął się po raz drugi. – Nasze piekiełko znowu zapełni się grzesznikami, którzy będą pracować w pocie czoła, źli na nas i na siebie samych!
Oczy diabłów zaiskrzyły. Słuchały uważnie tego, co dalej mówił ich przywódca.
– W najczarniejszą noc, gdy księżyc będzie w nowiu i ciemności spowiją ziemię, udacie się do Gniezna. Jest tam wysoka góra, na której przez wieki oddawano cześć pogańskiej bogini.
– Mieszko kazał utopić jej posąg w bagnach, sam widziałem! – wykrzyknął Rokita.
Diabeł Wszystkich Diabłów spojrzał na niego groźnym wzrokiem. Nie znosił bowiem, gdy ktoś mu przerywał, a już najbardziej nie lubił, gdy kwestionowano jego najlepsze pomysły. Rokita, widząc, że zaraz posypią się na niego przekleństwa, a może nawet i coś gorszego, podkulił ogon, zacisnął zęby i zawiązał język na supeł, żeby nie powiedzieć już nic więcej.
– Zarzucicie sieć na tę górę – kontynuował diabelsko diabelski diabeł – przytrzymacie swymi ogonami i przeniesiecie nad Poznań. Tam, zaraz za Ostrowem Tumskim, zrzucicie górę wprost do Warty. Rzeka nie będzie mogła dalej płynąć, jej wody wystąpią z brzegów i zaleją katedrę oraz cały ten nieznośny, rozmodlony gród!
To był diabelnie dobry i arcygroźny plan – potworny i z piekła rodem! A każdy z czartów żałował, że sam na to nie wpadł. |
Gdy tylko dzień odszedł na zasłużony odpoczynek i mrok zapadł nad światem, diabły zaczęły krążyć nad górą w pobliżu Gniezna. Zarzuciły na wzgórze wielką sieć i opasały swymi czarcimi ogonami. Góra była ciężka. Cięższa, niż przypuszczały diabły. Wykorzystując wszystkie siły, wzniosły się jednak w końcu w powietrze i sapiąc z wysiłku, poniosły górę w stronę Poznania. Męczyły się okropnie i kłóciły między sobą o to, kto niesie największy ciężar. W pewnym momencie Smółka obraził się na inne czarty i w proteście odwiązał swój ogon. Niewiele brakowało, a góra wypadłaby z sieci. To musiało go wystraszyć, bo szybko naprawił swój błąd, przywiązując tym razem ogon aż na dwa supły. Pewnie wyobraził sobie, jaką upiorną karę wymyśliłby dla niego Diabeł Wszystkich Diabłów, gdyby coś poszło nie tak. Im bliżej byli celu, tym większe ciemności spowijały ziemię. Dowodzący całą akcją Boruta zorientował się, że nie może dojrzeć nawet końca swojego ogona, nie mówiąc już o wijącej się w dole błękitnej wstędze Warty czy o poznańskiej katedrze.
Żeby sprawdzić, w jakim miejscu się znajdują, postanowił oświetlić nieco drogę. I zrobił to najlepiej, jak potrafił. Uderzył kopytem o kopyto i jasna iskra na chwilę rozświetliła ciemności. To jednak nie wystarczyło. Ponownie więc stuknął kopytami, a wtedy snop światła – jasny jak fajerwerki – zaczął tańczyć na niebie, ukazując w dole cały krajobraz. Boruta z przerażeniem spostrzegł, że dawno już przefrunęli nad rzeką i katedrą. Zakrzyknął więc: – Stop! Odwrót! |
Na ludzkie szczęście, a na nieszczęście piekieł diabły nie zdążyły wykonać tego polecenia. Usłyszały bowiem w dole pianie pierwszego koguta. Po chwili zaś odezwał się drugi i trzeci, a po nich wszystkie z okolicy. Zwierzęta te tak już mają, że pieją jeden po drugim, a ich głos oznacza zazwyczaj jedno – za chwilę wzejdzie słońce. Diabły natomiast niczego na świecie (no może poza święconą wodą) nie boją się tak bardzo jak promieni wschodzącego słońca, które mogłyby wybielić ich czarne dusze i zamienić w anioły.
Na nic zdały się więc krzyki, wyzywania i groźby, a później tłumaczenia Boruty, że to nie słońce, ale iskry spod jego kopyt obudziły koguty. Czarty w panice i zamieszaniu wypuściły sieć, odpasały ogony i szybko uciekły tam, gdzie żaden, najmniejszy nawet promień słońca ich nie dosięgnie. |
A góra? Rankiem, a było to w niedzielę, ludzie idący do katedry zobaczyli daleko za rzeką wzgórze, którego wcześniej nie było w tym miejscu. Bali się go i długo unikali.
I tylko dzieci, które uznały wzgórze za świetne miejsce, by się wspinać, bawić w chowanego i oglądać całą okolicę z wysokości, zauważyły na osmolonych kamieniach dziwne ślady – jakby po diabelskich ogonach. I od razu zaczęły wymyślać niesamowite historie, skąd się wzięły te tajemnicze znaki. |
Dziś Wzgórze Przemysła, bo to o nim mowa w tej legendzie, nie budzi już takich emocji. Ale niektórzy z mieszkańców Poznania twierdzą, że na jego kamiennych zboczach można odnaleźć ślady czarcich ogonów.