Cofnij
Cofnij do listy

O poznańskich rurach

babcia i Julek pieką ciastka

– Babciu, mam już mąkę i miód. Czy olej i mleko też przynieść?

– Nie, Julku, ani tłuszcz, ani mleko nie będą nam potrzebne.

– W takim razie przyniosę jeszcze jajka – zawołał chłopiec i już odwracał się na pięcie, by pobiec do lodówki, ale zatrzymały go słowa babci.

– Jajek też dzisiaj nie użyjemy.

– Ciastka bez jajek i mleka? – zdziwił się chłopiec, który często piekł z babcią Zosią domowe smakołyki. Jajka zdecydowanie należały do tych produktów, bez których w kuchni ani rusz, szczególnie przy pieczeniu. Julek najbardziej lubił rozbijać skorupki i oddzielać żółtka od białek. Można powiedzieć, że był wręcz mistrzem w tej dziedzinie.

wałek do ciasta

Babcia uśmiechnęła się tajemniczo do wnuczka i powiedziała:

– To wyjątkowe ciastka. Piekła je moja mama, która nauczyła mnie, jak je przyrządzać. A moja mama poznała przepis od pewnej siostry zakonnej. Ciastek, które dzisiaj upieczemy, nie kupisz w żadnej cukierni, nawet najlepszej.

– A, już wiem, to te ciastka rury, które czasami sprzedajesz na małym straganie! Mógłbym je sprzedawać z tobą? Proszę, proszę! – powiedział Julek błagalnym tonem. Jak pewnie wiecie, babć nie trzeba szczególnie długo prosić. I choć powiedziała z poważną miną, że się zastanowi, to chłopiec już wiedział, że w tym roku straganik będzie prowadził razem z babcią.

Julek nie do końca rozumiał, dlaczego ciastka nazywane są rurami, bo zupełnie ich nie przypominały. W smaku za to były jak pierniki, ale nikt ich tak nie nazywał. Babcia Zosia dwa razy w roku wypiekała całą masę ciastek i pakowała do samochodu – dosłownie po sam dach. W Boże Ciało rozstawiała stolik pod katedrą na Ostrowie Tumskim, czekała na dzieci i dorosłych, którzy po skończonej procesji kupowali co najmniej po dwie rury. A jesienią, na Wszystkich Świętych, babcia sprzedawała ciastka przy cmentarzu.

babcia z Julkiem jedzącym rurę Dzisiaj chłopiec po raz pierwszy miał pomagać jej w pieczeniu, z czego bardzo się cieszył, ale jeszcze bardziej cieszyła go myśl, że będzie mógł sprzedawać rury. Wymyślił nawet specjalne hasło reklamowe: „Kto słodkie rury w Boże Ciało kupuje, temu przez cały rok niczego nie brakuje!”.

Wróćmy jednak do kuchni, tam babcia z Julkiem właśnie rozpoczynają pieczenie. Gdy wszystkie składniki były już połączone, ciasto zagniecione i rozwałkowane, Julek zaczął wykrawać z niego dość duże kwadraty. W tym czasie babcia rozgrzała piekarnik i wyjęła z szafy karton, w którym trzymała duże szklane butelki. Julek uważnie przyglądał się, co też babcia z nimi zrobi – bo wiedział, że korzystała z nich, tylko piekąc te właśnie ciastka – ale ona przetarła je szmatką i odstawiła na bok.

– No, mój pomocniku, czas włożyć nasze rury do piekarnika. – I zaczęli razem układać na blasze kwadraty z ciasta. Gdy te rumieniły się pod wpływem temperatury, Julek zapytał:

– Babciu, właściwie dlaczego te ciastka nazywa się rurami?

– Dobrze, że pytasz, bo skoro chcesz je sprzedawać, powinieneś nie tylko wiedzieć, skąd pochodzi nazwa, ale i znacznie więcej. Historia, którą ci opowiem, to poznańska legenda, a jak wiesz, w legendzie zawsze jest trochę prawdy i trochę fantazji – bo ludzie przekazywali ją sobie z ust do ust. Ja usłyszałam ją, będąc w twoim wieku, i zapamiętałam tak:

dziewczynka sypie kwiatki na procesji

Nie mogło to być bardzo dawno temu, bo w starych kronikach nie ma słowa o tym zdarzeniu. Z okazji kościelnego święta, które nazywamy Bożym Ciałem, przez Poznań jak co roku przechodziła procesja, czyli bardzo uroczysty pochód – ze śpiewami, sypaniem kwiatów, a nawet orkiestrą. Gdy procesja zatrzymała się w okolicy Starego Rynku, trąby orkiestry strażackiej zagrały tak donośnie, że echo muzyki z wielkim hukiem odbiło się od ścian kamienic. Ku przerażeniu ludzi biorących udział w procesji z pobliskich dachów wprost na nich zaczęły spadać dachówki! Ludzie zamykali oczy, osłaniali rękami głowy, kulili się w sobie – jednak żadna dachówka, nawet najmniejszy jej odłamek, nie tknęła poznaniaków.

podczas procesji dachówki spadają z dachu na ludzi

W tajemniczy sposób spadały one tuż obok nich i rozbijały się o bruk. „To cud! To prawdziwy cud!” – wołali. Byli przekonani, że nie stała im się krzywda, ponieważ podczas procesji gorąco się modlili. A siostry zakonne, które w tym miejscu miały swój klasztor, na pamiątkę tego wydarzenia, postanowiły w czasie Bożego Ciała wypiekać specjalne piernikowe ciastka. Początkowo ciastka miały formę trąbek, ale te łamały się podczas transportu, więc siostry zmieniły kształt wypiekanych smakołyków na zaokrąglony i kwadratowy, przypominający dachówki.

ludzie chowają się przed dachówkami

Gdy babcia zakończyła swą opowieść, chłopiec powiedział:

– To dlatego niektórzy mówią na nasze ciastka „dachówki”, a inni „trąby”! Ale ja najbardziej lubię nazywać je rurami – dodał Julek. – Ale skąd ta nazwa? I jak to się dzieje, że one są takie wygięte?

– Oj, dobrze, że mi przypomniałeś! Kuknij do pieca. Czy już nasze ciastka zaokrągliły się na bokach i zrumieniły? Teraz muszą ostygnąć na naszych butelkowych rurach – to od nich właśnie pochodzi nazwa. Choć ludzie twierdzą, że kiedyś po prostu pieczono je, kładąc bezpośrednio na ciepłej rurze piecyka. Nie dojdziesz już teraz, Julku, co jest prawdą – tak to bywa z legendą… W każdym razie stygnąc, zwiną się, staną się półokrągłe i twarde jak najprawdziwsze dachówki – powiedziała babcia ze śmiechem.

– Ach, jak pięknie pachną te nasze piernikowe rury! – zauważył Julek, pomógł babci wyjąć gorące ciastka i razem ułożyli je na szklanych formach. Gdy kolejne ciastka wylądowały w piecu, by nabierać złotawobrązowego koloru, chłopiec stanął przed babcią i uroczyście oświadczył:

– Babciu, gdy dorosnę, będę wypiekał rury tak jak ty!

– Kto wie, kto wie… Jeśli bardzo czegoś pragniesz, twoje marzenia mogą się spełnić… Kto wie, kto wie… – odpowiedziała babcia i z dumą popatrzyła na wnuka.

szlaczek

Poznaj następną legendę

O tym, jak diabły chciały zatopić Poznań