Cofnij
Cofnij do listy

O królu kruków

trębacz na ratuszowej wieży

Ta opowieść rozpoczyna się wysoko nad ziemią, na szczycie ratuszowej wieży w Poznaniu. Stąd roztacza się widok niezwykły na lasy i pola, ludzi i domy. Lasy wyglądają z tej wysokości jak ogródki, pola jak pokoiki, domy jak pudełka, a ludzie jak mrówki. Widok ten codziennie mógł podziwiać Przemko – trębacz ratuszowy, chociaż prawdę mówiąc, nie bardzo miał na to czas. Cały dzień wypatrywał, czy coś niedobrego nie dzieje się w mieście i jego pobliżu. Gdy zauważył pożar, napaść rozbójników na drodze albo nadciągające obce wojska, natychmiast wszczynał alarm, by wszyscy mieszkańcy mogli przygotować się do obrony.

trębacz Przemko obserwuje okolicę Przemko był doskonałym trębaczem, ale i wzrok miał sokoli – potrafił wypatrzeć każde nieszczęście. Kiedyś pies burmistrza wpadł do studni i gdyby nie szybka reakcja, zwierzak byłby się utopił. Na szczęście Przemko w porę zatrąbił na alarm i nabiegającym ludziom wskazał miejsce zdarzenia.

Przemko miał jedynego syna, który codziennie wbiegał po schodach na wysoki ratusz i przynosił ojcu ciepły posiłek. Bolko – bo tak miał na imię chłopak – potrafił godzinami siedzieć na galeryjce pod wieżą i zachwycać się rozległą krainą. Warta w promieniach słońca srebrzyła się jak łańcuch klejnotów, na zielonych pastwiskach wypasano kozy i krowy, które z wysoka wyglądały jak przecinki, a bawiące się na polach dzieci podobne były do ruchomych kropek. Kilka razy zdarzyło się mu pomóc ojcu i wypatrzeć niebezpieczeństwo. Na przykład pierwszy dostrzegł lisa, który podkradał się pod zagrodę Maciejowej w poszukiwaniu smakołyków z kurnika. Innym razem zauważył, że dziecko, bawiąc się w lesie, wpadało do rzeki. Oj, dumny był Przemko ze swego syna. Snuł już plany, że w przyszłości Bolko sam zostanie ratuszowym trębaczem.

Tego dnia Bolko jak zwykle przyniósł ojcu pachnący placek drożdżowy i pyszny sok z malin, a potem zajął się tym, co lubił najbardziej – obserwacją. Nagle niebo pociemniało, jak gdyby dzień stał się nocą. Czyżby nadciągała burza? Czasami potrafiła pojawić się tak nagle!

kruk wirując opada na ziemię Nie, to nie była nawałnica – słońce przysłonił naprawdę ogromny ptak. Tylko dlaczego nie frunął niesiony prądem powietrza, ale szamotał się, jakby wpadł w potężny wir? Bolko uważnie przyglądał się tej niecodziennej scenie i dostrzegł, że ptak porusza tylko jednym skrzydłem, drugie zwisało bezwładnie, musiało być uszkodzone.

Chłopiec zbiegł z wieży i obserwował zmagania ptaka. Zaczął szybko myśleć, jak może mu pomóc, ale sytuacja wydawała się bez wyjścia. Ptak leciał w kierunku ratusza, szamotał się przy tym rozpaczliwie. Niestety, nie miał wystarczająco dużo siły i z impetem runął na bruk wprost pod nogi Bolka.

Wystraszony, ale i zaciekawiony chłopiec podszedł do nieruchomego ptaka. Już widział takie ptaszyska. To był kruk, ale nie taki zwyczajny, tylko sporo większy od innych kruków. Na jego głowie czarne lśniące pióra układały się w coś, co przypominało maleńką koronę.

Nagle kruk się poruszył, otworzył oczy i spojrzał w oczy Bolka. Chłopiec dostrzegł w tym spojrzeniu wołanie o pomoc. Nie zastanawiając się długo, ostrożnie wziął osłabionego ptaka na ręce i zaniósł go do domu. Zrobił mu wygodne legowisko na swoim łóżku, a sam przysiadł obok na podłodze. Przygotował wodę, ziarna zbóż i owoce – na wypadek gdyby ptak zgłodniał. Z największą starannością i delikatnością zabandażował mu niesprawne skrzydło.

Bolko opiekuje się krukiem

Co chwilę sprawdzał, czy ptak oddycha i ze smutkiem stwierdzał, że tylko resztki życia tlą się w tym poturbowanym ptasim ciele. Bolko nie poddawał się jednak łatwo!

– Kruku, wyzdrowiejesz! Kruku, wydobrzejesz! – chłopiec powtarzał te słowa jak zaklęcie. Karmił swojego wyjątkowego pacjenta gotowaną kaszą jaglaną i kawałkami surowego mięsa, oraz dbał, by kruk pił odpowiednio dużo wody.

I rzeczywiście, troska Bolka pomogła – z dnia na dzień zdrowie kruka wyraźnie się poprawiało. Ptak zaczął szeroko otwierać dziób przy karmieniu, ruszać skrzydłami i powoli wstawać na swoich ptasich nogach, a jego oczy nabrały blasku. Nadszedł w końcu ten dzień, gdy Bolko mógł zanieść kruka na wieżę ratusza i pozwolić mu wrócić w przestworza.

– Jesteś zdrowy, jesteś wolny, fruń do swego domu – powiedział ze smutkiem Bolko, bo zdążył się już z ptakiem zaprzyjaźnić. I wtedy zdarzyła się rzecz naprawdę niesamowita, kruk przemówił ludzkim głosem. król kruków daje Bolkowi srebrną trąbkę

– Jestem królem kruków, a ty uratowałeś mi życie. Chciałbym ci się kiedyś odwdzięczyć. Przyjmij ode mnie dar – małą srebrną trąbkę i w razie potrzeby zadmij na cztery strony świata, a ja na pewno przybędę ci z pomocą – powiedział kruk, a potem machnął skrzydłami raz, drugi, trzeci i odleciał.

Mijały lata, Bolko zgodnie z przewidywaniami swojego ojca został trębaczem na ratuszowej wieży. Codziennie obserwował okolicę i ostrzegał mieszkańców, gdy zbliżało się niebezpieczeństwo.

Pewnego razu j ego wzrok przykuło niecodzienne zjawisko – o to las jak żywy, jakby nóg dostał, zbliżał się do murów miasta. Nie, to nie były zwidy. Niskie drzewa i krzewy posuwały się powoli, ale bystre oko Bolka dostrzegło między gałęziami zamaskowanych najeźdźców. Na szczęście wrogowie byli jeszcze daleko.

zamaskowani najeźdźcy zbliżają się do miasta Chłopak chwycił trąbkę i zadął w nią z całych sił. Wszyscy rzucili swoje zajęcia i zaczęli się przygotowywać do obrony miasta. To jednak nie uspokoiło Bolka, widział bowiem z wieży coś, czego nie mogli widzieć mieszkańcy Poznania – do miasta, niczym wzburzona fala, zbliżały się nieprzebrane tłumy obcych wojsk. Trębacz wiedział, że wygrana z nimi jest po prostu niemożliwa.

I wtedy przypomniał sobie o królu kruków i srebrnej trąbce. Wyjął ją ze skrzyni i zadął na cztery strony świata, a potem z nadzieją obserwował niebo. Nie musiał czekać długo, bo już po chwili potężna ciemna chmura przysłoniła słońce. Bolko wiedział – to nie chmura, to tysiące ptaków leciało ludziom na ratunek. Trębacz stał oniemiały. Obserwował, jak dzielne kruki z niezwykłą zręcznością szybowały między chmurami, a potem znienacka, pikując celniej niż strzały, wdzierały się między napastników. Przerażeni i bezradni nieprzyjaciele, zaskoczeni atakiem ptaków, zaczęli w popłochu uciekać. Po skończonej bitwie król kruków po raz ostatni stanął przed trębaczem i skłonił głowę. Bolko odwzajemnił ukłon i nie wypowiadając żadnego słowa, spojrzał na niego z wdzięcznością. Kiedy kruki odlatywały z miasta, mieszkańcy i mieszkanki Poznania wznosili okrzyki, wiwatując na ich cześć. Wszyscy wiedzieli, że to dzięki pomocy czarnych ptaków wspólna walka zakończyła się zwycięstwem. A srebrna trąbka? Podczas walki wypadła Bolkowi z ręki i ślad po niej zaginął.

szlaczek

Poznaj następną legendę

O poznańskich rurach