Cofnij
Cofnij do listy

O wołowej skórze

mnisi tną wołową skórę na paski

Mnisi siedzieli przy wielkiej wołowej skórze. Taka skóra może być doskonałym materiałem na buty albo na torbę. Ale teraz mnisi nie robili ani toreb, ani butów. Siedzieli wokół skóry i wycinali ostrymi nożami jak najcieńsze paski. Misterna to była praca. Z jednej strony trzeba było się starać, by paski były jak najwęższe, a z drugiej uważać – by nie przerwać skóry w połowie.

Siedzący przy tym niecodziennym zajęciu mężczyźni ubrani byli w białe długie suknie, zwane habitami, a nazywali się jezuici. Nie wiedzieli, że są obserwowani przez dwie pary bystrych oczu, które skrywały się między liśćmi pobliskiego krzewu bzu. Zajęci pracą mnisi nie słyszeli także tajemniczych szeptów, które co jakiś czas dochodziły z zarośli. W pewnym momencie głosy stały się donośniejsze, w krzakach doszło do zamieszania, i nagle przed pracującymi jezuitami stanęło dwoje dzieci.

Jagna i Bartłomiej

– Jagno! Bartłomieju! Co wy tu robicie? – odezwał się najstarszy z mnichów. Wszyscy dobrze ich tu znali. Dzieci często przychodziły do klasztoru, by pomagać w ogrodzie lub przy sprzątaniu kościoła.

– Hm… Bo my… Nie wiemy, co tu się dzieje! Jagna twierdzi, że robicie rzemienie do butów, a ja, że uprząż dla konia. I chcielibyśmy się dowiedzieć, kto ma rację – odrzekł nieco zakłopotany Bartłomiej.

– Chodźcie bliżej, może trochę pomożecie, a przy okazji opowiem wam, do czego potrzebne nam paski z wołowej skóry – zachęcająco powiedział brat Innocenty.

Dzieci z radością podbiegły do mnichów. Lubiły tu przychodzić. Jagna i Bartłomiej potrafili godzinami słuchać historii, które opowiadali jezuici. Najbardziej o Popielu, którego zjadły myszy, i o królu kruków, który uratował Poznań od zagłady. Te dwie legendy były najulubieńsze, choć mnisi opowiadali także o Lechu, Czechu i Rusie, o smoku Wawelskim z Krakowa, o Świętym Marcinie, który miał dobre serce, i o diabłach, które chciały zatopić Poznań. Oj, można by tak wymieniać do wieczora, a i tak opowieści by się jeszcze nie skończyły!

dzieci pomagają mnichom ciąć skórę

Jagna i Bartłomiej usiedli więc z jezuitami, by pomóc im przytrzymywać wołową skórę, którą teraz mnisi z łatwością przycinali w cieniutkie paski.

– Wykonujemy tu taką nietypową pracę – zaczął tajemniczo brat Innocenty – bo przygotowujemy się do budowy kościoła.

– Do budowy kościoła?! – wykrzyknęły równocześnie zdziwione dzieci. – Tak – kontynuował mnich – to pewnie wydaje się wam bardzo dziwne, żeby nie powiedzieć niedorzeczne, ale my naprawdę rozpoczynamy budowę kościoła. Żeby powiększyć naszą dotychczasową świątynię, musieliśmy poprosić o zgodę samego króla pruskiego. Ten początkowo był bardzo niechętny, ale ostatecznie się zgodził. Postawił jednak jeden warunek, który wydał mu się nie do spełnienia. Powiedział bowiem tak: „Zezwalam na budowę świątyni, ale mam oczekiwanie – jej powierzchnia musi być ograniczona jedną wołową skórą”. Gdy usłyszeliśmy jego decyzję, to najpierw bardzo się zasmuciliśmy, ale potem podczas modlitwy przyszła ojcu Januaremu do głowy myśl genialna… Czy domyślacie się już, po co nam paski wołowej skóry?

mnisi układają paski skory jeden za drugim

Jagna i Bartłomiej słuchali tej opowieści z otwartymi ustami, a oczy robiły im się coraz większe. Spojrzeli po sobie i tylko pokręcili głowami – jaki to sprytny pomysł mieli mnisi?

Brat Innocenty zaczął układać rzemienie jeden za drugim i w ten sposób utworzył na ziemi sporych rozmiarów prostokąt. Wtedy dzieci w mig pojęły, o co chodzi. Zakonnicy chcieli uczciwie wypełnić zalecenia króla pruskiego. Będą budować kościół na wołowej skórze. Przecież nikt nie zabronił, by pociąć ją na cienkie paski i w ten sposób wytyczyć teren budowy. Dzięki temu po wierzchnia kościoła będzie całkiem spora i spełnią się marzenia jezuitów o rozbudowaniu świątyni.

poznańska fara Ach, genialne są myśli ludzkie, genialna jest wyobraźnia! Z nią wszystko staje się możliwe. Jagna i Bartłomiej pobiegli do swoich domów opowiedzieć historię wołowej skóry. Gdy ludzie dowiedzieli się, co mnisi zamierzają, natychmiast przybyli do jezuitów, by pomóc im w rozbudowie. I tak powstała świątynia, nazywana kościołem farnym.

A co stało się z królem pruskim, gdy urzędnicy donieśli mu, jak mają się sprawy w Poznaniu? Najpierw wpadł w złość, potem w osłupienie, a w końcu sam przed sobą przyznał, że mnisi nie zrobili nic niezgodnego z jego postanowieniem. Od tej chwili nie przeszkadzał im w budowie i w wykańczaniu kościoła, który po dziś dzień jest jednym z najpiękniejszych budynków w mieście.

szlaczek

 

Poznaj następną legendę

O królu kruków